Na skrzyżowaniu 1/2


Nie wiem czemu od zawsze pociągały mnie takie działania artystyczne,  które wymagały dużo wysiłku a ich tworzenie było rozciągnięte w czasie.
Pamiętam nawet, że chciałam uszyć narzutę Dear Jane (klik), ale jakoś mi przeszło. 
Widać marzenie o realizowaniu projektów, które wloką się latami nie szczególnie jest do spełnienia w realu. Może gdzie indziej, ale nie w realu.

Znacznie lepiej wychodzi mi zaplanowane czegoś na już i wykonanie jak najszybciej.
Zanim zdąży mi się odwidzieć i zanim stracę zapał. Niestety nie jest to plan doskonały. Jeśli po drodze natknę się na zbyt wiele problemów, które znacznie opóźnią pracę lub stopień sknocenie szytej rzeczy przkroczy pewien poziom - nic nie pomoże. 
(Chociaż nie - jeśli robię to coś na zamówienie, to to pomoże, ale bądźmy szczerzy, 
przy robieniu czegoś dla kogoś działa zupełnie inny rodziaj motywacji.)

Pod tym postem w komentarzach pisałam, że staram się zwiększać swoją tolerancję na niedociągnięcia pojawiające się podczas szycia (żeby nie było, że zepsułam się cała - chodzi tylko o patchwork, a właściwie to chodzi o quilt, ale szczególnie o ten w większym formacie...) po to żeby zbyt szybko nie działo się tak jak wyżej, czyli żebym na pierwszym krzywym szwie nie rzucała całej roboty, albo co gorsza nie wykańczała wszystkich krzywch szwów i nie wyciepywała całej gotowej pracy do kosza.

Otóż, odnoszę wrażenie, że moja tolerancja krzywizn zwiększyła się wprost proporcjonalnie do tego jaka przedtem była nikła. 
Generalnie, stwierdzam, że to chyba raczej niedobrze.

- O! Krzywo będzie, szew się nie zejdzie jak dalej będę szyła... (zakańczam ścieg, poprawiam, szyję dalej) 
- O cholera znowu krzywo? (patrzę ile do końca i czy reszta szwów się schodzi - im więcej się schodzi tym mniejsza motywacja do poprawiania tego jednego - jestem zdyskwalifikowana)

Od tego momentu quilterki już nie czytają dalej.

Za trzecim razem jeśli się nie schodzi przy zszywaniu tych samych paneli, naciągam, wdaję (patchwork szyję i wdaję?!?) generalnie - game over

Jednak, jako że, tłumacze sobie, iż jest to real hand made i nie może/nie musi być idealnie, a NAWET powinno coś jedno być sknocone to sknocę jeszcze ze 2 skrzyżowania szwów i będzie taki real hand made, że normalnie bende kuilterkom się nazywać.

...przecież zszyte razem? zszyte
trzymają się te kawałki razem? trzymają

no to skoro się nie rozpada, a nawet dobrze wygląda, to nawet na prezent się nada,
bo kto inny/normalny takie duże i ładne sprezentuje, hę? 
następnym razem wyjdzie lepiej, przecież się uczę

Problem tylko w tym, że ten raz też był następny.

Komentarze

  1. I dobrze, że czasem coś nie wychodzi. Jak wszystko wychodzi i takie cudne, równe i wymuskane to... photoshopem mi jedzie ;)
    A serio to cieszę się, że cieszę się z tego Twojego postu, bo po tym jak spieprzyłam spódnicę z koła (no przecież nie ma nic prostszego!?) to mi się szyć definitywnie odechciało. Co prawda krzywy szew to nie to samo co dziura na talię dla słonicy afrykańskiej, ale zawsze jakaś pociecha, że innym też coś się czasem spitoli.
    A swoją drogą to i tak pewnie nie jest tak źle jak marudzisz ;) A jak jest - mądry uda, że nie widzi, głupi pomyśli że tak trzeba. I tego się trzymajmy ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Mi też nie zawsze wychodzi prosto, nie zawsze wszystko się schodzi... jednak mój chorobliwy perfekcjonizm nie pozwala mi tego tak zostawiać... i może dobrze przecież na tym polega nauka. Swoją drogą wolę free style od form geometrycznych, odpada problem schodzenia się szwów ;-)



    OdpowiedzUsuń
  3. Twój post to mniód na moje skołatane nerwami serce. Wykańczam właśnie górę spodni (części karczka, paska, z przodu, z tyłu, po bokach - same skrzyżowania!) i jednak zawsze muszę, cholera, poprawić. No jakże tak? Jakże mogę zostawić takie rozjechane o 2 milimetry?! No nie mogę! Mąż perswaduje "a zostawże to, kobieto, kto to zobaczy", ale JA MUUUUSZĘ ;-)
    A co do porzucania projektów, jeśli zbyt szybko nie idą, to zawsze się pocieszam, że i tak więcej kończę, niż porzucam. I nie, nie nazywam tego słomianym zapałem, tylko tłumaczę sobie, że szycie ma mi sprawiać przyjemność, a jak przestaje sprawiać, to już nie jest hobby, o!

    OdpowiedzUsuń
  4. Liliana, poczytaj o prokrastynacji :-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja jestem na etapie "to przecież rękodzieło", "nie jestem maszyną", "nie mam małych, chińskich rączek, nie może być idealnie" itp. więc generalnie, wspieram Cię i rozumiem w stu procentach :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Ciiiii nie mów nikomu....ja też naciągam i , o zgrozo, wdaję:D! Paczłorkowanie musi być przyjemnością dlatego krzywizny mi nie groźne. A jak juz naprawdę coś sknocę, to pokazuję swojemu mężowi i pytam, gdzie sknociłam. On nigdy nie wie - to najlepszy ślepy recenzent świata.

    OdpowiedzUsuń
  7. Gdyby zawodowa krawcowa zobaczyła moje "dzieła" od spodu złapała by się za głowę ale nie ma się co przejmować, staram się jak mogę, uczę się i to normalne że coś mi nie wychodzi albo wychodzi inaczej :) Nie bądźmy dla siebie zbyt surowe, w końcu szycie ma być dla nas przyjemnością a nie stresem "o matko znowu krzywo poszło" - tak więc jestem z Tobą i przymykam solidarnie oko ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. No właśnie. Kombinuję, staram się jak mogę, ale wiedzy pełnej szyciowej jeszcze nie mam. I za każdym razem, gdy coś nie idzie tak, jak powinno, a ja brużdżę dalej - zastanawiam się, w którym momencie nadejdzie deadline. Liczyć to w miesiącach szycia, czy w ilości uszytych rzeczy?

    OdpowiedzUsuń
  9. Ha! Jak dobrze, że nie tylko ja tak mam :P Ostatnio im więcej szyje tym więcej knocę. Wydaje mi się, że cofnęłam się w rozwoju. Moja zwiększona wrażliwość może być też winą azjatyckich perfekcjonistów jacy mnie tu otaczają. Oni wszystko widzą i wszystko by zrobili lepiej :P Tak czy siak nie ma co się demotywować. Tak jak napisałaś: real hand made nie może/musi być idealny :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Nie tylko Ty sobie mówisz, że od czasu do czas może dana krzywa przejść koło Ciebie marszem prosto. Jakby nie było ciągle się uczymy. A w dodatku co róż mamy z innym materiałem do czynienia. Ważne, że sobie to uświadamiamy i przemy do przodu mimo przeciwności. A swoją drogą taki kolos pod ramieniem maszyny obracać to duże wyzwanie i wiele cierpliwości wymaga. Pięknie wyszło i kolorowo. :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz